Życie na wsi nie płynie wolniej. Przynajmniej nie dla mnie. Ta powolność wydaje się być mitem, bajką powtarzaną z ust do ust. Faktem jest, że na wsi jest ciszej. Kiedy w domu jest harmider, hałas i zgiełk większy niż na Marszałkowskiej w Warszawie mogę wyjść przed dom. Przed domem jest cisza.
Idealny początek dnia.
Wstaję rano, wszyscy domownicy jeszcze śpią. Udaje mi się zaparzyć kawę i usiąść na fotelu przed domem. Pierwsze promienie słońca przebijają się między liśćmi brzóz. Słychać świergot budzących się ptaków, a z oddali dobiega pianie koguta. Czuć przyjemny chłód. Krople rosy na trawie błyszczą w słońcu. Przez chwile po prostu jestem. Nic nie robię, staram się nie myśleć, trzymam kubek z kawą i jestem tu i teraz. Biorę książkę, czytam kilka stron. Jestem, książka, szumiące liście, wschodzące słońce, poranna cisza, spokój, rutyna.
Łubudu!
Niestety ten scenariusz jest tak rzadki jak rydze w pobliskim lesie. Zazwyczaj dostaję plaskacza w twarz któremu towarzyszy głośne mamooooo! Zwlekam się z łóżka, włóczę nogami do kuchni, wyciągam z lodówki mleko, podgrzewam, nalewam do ulubionych kubeczków, daję dzieciom. W duchu modlę się, żeby nie mówili do mnie za dużo przed pierwszą kawą. Zaczyna się dzień, szybko i bez ostrzeżenia nadwyręża mój jeszcze nie obudzony układ nerwowy. Wpadam w dzień po uszy i robię, po prostu robię.
Ale jak?
Ostatnio kilka znajomych powiedziało: “Aga! Jak Ty to robisz? Dom, praca, sklep. Dużo tego!”. Moja standardowa odpowiedź to: w między czasie. Między czas to czwarty wymiar. Dostęp do niego odblokowuje się wraz z przyjściem na świat pierwszego dziecka. Taki upgrade w bonusie.
Umiejętność robienia rzeczy w miedzy czasie jest kluczowa. Dzieci oglądają bajkę – to ja siedzę i odpisuję na e-maile. Poszli się bawić klockami – sprzątnę w kuchni. Rysują – rysuję z nimi, a na swojej kartce kreślę pomysły na wzory. Poszli na drzemkę w ciągu dnia – zaprojektuję kolejną kuchnię. Poszli spać – włączę film i wydziergam czapkę. I tak w kółko. Miedzy czas – mój czwarty wymiar rzeczywistości.
Działam i akceptuję.
Nie mam super mocy ani czasowstrzymywacza Hermiony (a przydałby się!). Jeden dzień jest lepszy, inny gorszy, a jeszcze kolejny to totalna masakra. Uczę się jak każdy akceptować to co jest. Chcę być bardziej wyrozumiała dla siebie. Nie wrzucać na siebie nie potrzebnego ciężaru, uczyć się odpuszczać kiedy trzeba i przeć do celu kiedy jest możliwość.
Mam wpływ tylko na to co dzieje się w mojej głowie. Wszystko co jest poza mną jest rzeczą niezależną. A jedynym wyjściem na w miarę szczęśliwe życie jest akceptacja. Działam i akceptuję wydarzenia takimi jakie są.